Rozdział 21 – Nieodwzajemnione uczucia.
Blond włosy chłopak, z wyglądu
17-letni, siedział sobie wygodnie w samolotowym fotelu. Tęsknym
wzrokiem obserwował siedzącego naprzeciwko szatyna.
Ile to już wieków tkwi wiernie przy
jego boku? Ile to już wieków jego serce cierpi?
Szatyn obserwował chmury za
oknem. Uśmiechnął się szeroko. Niebieskooki już od dawna nie
widział na jego twarzy takiego szczęścia. Posmutniał. Nie wiadomo
jak bardzo by się starał. Nigdy nie sprawi, że Kaname będzie
szczęśliwy.
Po odejściu Zero, Hanabusa zobaczył
swoją szansę. Zaczął pocieszać załamanego wampira. Aż wreszcie
stali się kochankami. Jednak Aidou wiedział, że szatyn nigdy go
nie pokocha. Jego serce cały czas należało do Zero. Jego marzenie,
że Kaname kiedyś odwzajemni jego uczucia, było nie do spełnienia.
Mimo wielkiego cierpienia i bólu, nie odwrócił się od niego. Był
na każde jego skinienie. Gotowy w każdej chwili użyczyć mu
swojego ciała. Przy każdym ich zbliżeniu czuł, z jednej strony
szczęście, a z drugiej, w jego serce był wbijany kolejny ostry
cierń. Wiedział, że jest tylko zastępstwem. Wiedział, że jak
tylko Zero zostanie odnaleziony, on pójdzie w odstawkę. Po policzku
spłynęła pojedyncza łza. Starł ja szybko, żeby Kuran tego nie
zauważył.
Pamiętał tamten dzień, jakby to było
wczoraj. Miał 10 lat, a Kaname ponad 100. Wtedy pierwszy raz go
zobaczył. Dostojny, wysoki, dobrze zbudowany wampir, z wyglądu
17-latek. Brązowe, sięgające ramion włosy i wielkie, brązowe
oczy. Wpatrywał się w niego z podziwem. Jego serce zaczęło
szybciej bić. Zakochał się w nim od pierwszego wejrzenia. Z każdym
dniem kochał go coraz bardziej. Ale tak samo jak rosła jego miłość,
tak samo rosło jego cierpienie i ból. Zawsze widział go w
towarzystwie srebrnowłosego. Był praktycznie nierozłączni. Kiedy
na nich patrzył serce rozrywało mu się na kawałki. Nigdy nie
wyznał mu swoich uczuć. Nie chciał usłyszeć czegoś co i tak już
wiedział.
Pewnego dnia wydarzyła się tragedia,
która wstrząsnęła całym wampirzym światem. Rodzina Kiryu
została wymordowana przez demona Serafina i jego wiernych ludzi.
Przeżył tylko Zero. Hanabusę najbardziej przerażała myśl, że
chciałby, aby Zero także umarł. Lecz zawsze potem myślał o tym
jak bardzo Kaname by się załamał po jego śmierci. Jednak po tej
tragedii coś zaczęło się psuć między Zero a Kaname.
Srebrnowłosy załamał się, zamknął się w sobie, nie odzywała
się do nikogo. Aż pewnego dnia po prostu zniknął. Nie zostawił
nawet żadnego listu. Kuran przez pierwsze kilka dni chodził po
całej swojej rezydencji wściekły. Powysyłał swoich ludzi w
cztery strony świata na poszukiwania. Mijały tygodnie, a nikomu nie
udało się odnaleźć wampira. Blondyn z przerażeniem patrzył na
swojego ukochanego. Było z nim coraz gorzej. Przestał nawet pić
krew, przez co jego ciało stawało się coraz słabsze.
Pewnej nocy Hanabusa zasnął w pokoju
ukochanego. Kiedy rano otworzył oczy z przerażeniem stwierdził, że
Kaneme nie ma w łóżku. Zerwał się na równa nogi.
- KANAME!!! KANAME!!! – biegał i
wołał go po całej rezydencji.
Wpadł do jego gabinetu. Nie było go
tam. Upadł na podłogę i zaczął płakać.
- Dlaczego mnie zostawiłeś? Dlaczego?
Mógł przewidzieć to, że Kaname w
końcu zacznie sam poszukiwać Zero. Zbyt mocno go kochał. Właściwie
to Kiryuu był całym jego światem.
- Co ja mam zrobić?
Mógłby zakończyć swoje cierpienia.
Zapomnieć o szatynie ale nie był w stanie wyrzucić z serca jego
obrazu. Przez około 400 lat cierpiał niewyobrażalne katusze. Ale
miłość do Kaname dawała mu siłę do dalszego życia. Nawet jeśli
jest ona nieodwzajemniona. Postanowił, że będzie szukał
ukochanego na własną rękę.
~*~*~*~*~*~*~*~*~*~
Mijały lata. Bardzo długie lata
spędzone na samotnej wędrówce w poszukiwaniu miłość swojego
życia. W końcu po 50 latach stanął przed wielką, metalową i
zardzewiałą bramą, prowadzącą do gęstego lasu. Był on
oddzielony o reszty świata wysokim dwumetrowym, grubym, ceglanym
murem, po którym wspinała się dzika winorośl. Sama brama miała z
3 metry wysokości.
Blondyn nabrał powierza w płuca, po
czym zaraz wypuścił. Poczuł znajomy zapach.
- Słaby, ale jest. Widocznie był tu
niedawno. – powiedział do siebie.
Odbił się od ziemi i wylądował zgrabnie za bramą. Zaczął iść czymś, co kiedyś było zapewne ścieżką do domu. Las był aż tak gęsty, że nie przepuszczał promieni słonecznych. Gdyby nie był wampirem miałby problemy z poruszaniem. Szedł szybkim i śmiałym krokiem. Po 20 minutach las się przerzedził, a jego oczom ukazał się wielki dom. A właściwie nie można było nazwać tego domem. To była wielka, rozpadająca się rudera. Bez szyb w oknach. Były one poprzybijane starymi deskami, w których korniki porobiły wielkie dziury. Drzwi były dziurawe i ledwo trzymały się na zardzewiałych zawiasach. Dachu prawie w ogóle nie było. Człowiek nazwałby ten dom nawiedzonym. Gdyby oczywiście przeżył spacerek po lesie.
Blondyn podszedł do drzwi i pchnął je. Zaskrzypiały, po czym po prostu się rozpadły robiąc wielki huk. Wszedł do środka. Znajdował się w wielkim holu, w którym znajdowały się schody na piętro i kilka wejść do różnych pomieszczeń. Cała podłoga była zakurzona i pokryta zgniłymi liśćmi. W powietrzu unosił się zapach stęchlizny. Niebieskooki skierował się w stronę schodów. Zapach dochodził z piętra, więc od razu postanowił tam pójść. Przed samymi schodami przystanął. Nie były w najlepszym stanie. Zrobił niepewnie pierwszy krok. Zaskrzypiały przeraźliwie. Wchodząc delikatnie i ostrożnie na każdy schodek, znalazł się w końcu na piętrze. Skręcił w lewo i podszedł do wielkich, dwuskrzydłowych, dębowych drzwi. Były w takim samym stanie jak reszta domu. Pchnął ja. Drzwi zaskrzypiały, ale się nie rozpadły. Wszedł do pokoju. Była to duża sypialnia. Na samym środku stało coś, co kiedyś było łóżkiem. Teraz był to brudny, zgniły, dziurawy materiał z widocznymi zardzewiałymi sprężynami. Ściany były odrapane z farby. Okna pozabijane deskami. Dachu nie było. Podłoga tak jak w pozostałych częściach domu była pokryta grubą warstwą zgniłych liści. Zapach stęchlizny był to jeszcze silniejszy. Spojrzał w prawą stronę. Był tam kominek. Przed kominkiem stał fotel skierowany do niego przodem. Wampir podszedł do fotela. To co na nim zastał zamurowało go.
Każdy człowiek gdyby to zobaczył, od razu pomyślałby, że to trup. Ale Hanabusa poczuł tlące się słabo, bardzo słabo życie. Postać siedząca w fotelu to była sama skóra i kości. Zamknięte, obwisłe powieki kryły za sobą brązowe oczy, które były teraz strasznie wypukłe. Sine i pomarszczone usta były uchylone. Widać było czarny, wysuszony język i czarne, długie kły. Skóra na policzkach, jak i na pozostałych częściach twarzy była obwisła, pomarszczona i sucha. Całe ciało było nagie bez żadnego odzienia. Postać nie miała żadnych włosów na głowie. Skóra na rękach, nogach i tułowiu była taka sama jak na twarzy. Widać było wszystkie kości. A jej kolor przypominał zgniłą zieleń.
- Kaname coś ty ze sobą zrobił? –
ukucnął przy fotelu i dotknął delikatnie jego dłoni. – Jak
mogłeś doprowadzić się do takiego stanu? Ale nie martw się.
Jestem przy tobie i zajmę się tobą.
Wziął delikatnie ciało ukochanego na
ręce, jakby bał się, że zaraz się rozpadnie. Spojrzał niepewnie
na materac. Jedną ręką zdjął z siebie płaszcz i zasłał nim
materac. Położył delikatnie na nim Kaname.
- Zaraz poczujesz się lepiej.
Zobaczysz.
Wbił się kłami w swój nadgarstek.
Nabrał trochę życiodajnego płyny w usta, po czym pocałował
ukochanego w usta dając mu całą zgromadzoną krew. Poczuł, że
ciało szatyna zaczyna drżeć. Oderwał się od niego. Kaname zaczął
się rzucać i wyginać we wszystkie strony. Powieki otworzyły się
ukazawszy zakrwawione białka oczu. W końcu opadł z powrotem na
materac. Jego kły zrobiły się białe.
Hanabusa położył się obok niego.
Przyłożył mu nadgarstek do ust. Kuran jak tylko poczuł zapach
krwi instynktownie wbił swoje kły w skórę wampira. Zaczął pić
namiętnie i gwałtownie.
- Pij Kaname. Wypij wszystko. –
głaskał go delikatnie po głowie.
Po kilku minutach poczuł jak jego
ciało słabnie. Zamknął oczy i zasnął.
~*~*~*~*~*~*~*~*~*~
Blondyn poczuł na sobie promienie
słoneczne wpadające przez dziury w deskach. Otworzył niebieskie
oczy i spojrzał w błękitne niebo. Spojrzał w bok. Uśmiechnął
się. Obok niego spał bardzo chudy mężczyzna. Brązowe oczy
otworzyły się.
- Dzień dobry Kaname.
- Hanabusa co ty tu robisz? – zdziwił
się.
- Tak się o ciebie martwiłem. Od 50
lat cię szukam i wreszcie znalazłem.
- Po co mnie szukałeś?
- Nie tylko ja się o ciebie martwię.
Szatyn wstał i chwiejnym krokiem
odszedł do fotela.
- Chce być sam.
- Nie Kaname. Nie mogą ci na to
pozwolić. Proszę wróć ze mną do domu.
- Do jakiego domu?! – odwrócił się,
jego oczy lśniły czerwienią. – Ja nie mam domu! Nie mam do czego
wracać! Bez niego moje życie nie ma sensu! – zaczął płakać.
Hanabusa podszedł do niego i przytulił
go do siebie. Kaname objął go w pasie.
- Na pewno go znajdziesz, a ja ci w tym
pomogę. Ale proszę wróć ze mną. Błagam. Nie możesz cały czas
uciekać. I doprowadzać się to takiego stanu.
- Dobrze. Ale obiecaj mi coś.
- Co tylko chcesz.
- Będziesz cały czas przy mnie.
- Tak jak zawsze.
~*~*~*~*~*~*~*~*~*~
- Hej Hanabusa! – poczuł delikatny
dotyk na policzku.
Ocknął się z zamyślenie i spojrzał
w brązowe, wielkie oczy.
- Jesteśmy na miejscu. – uśmiechnął
się szeroko do niego.
Blondyn spojrzał za okno na płytę
lotniska. Zaraz potem jego wzrok padł na miasto.
- On tam
gdzieś jest. Ten, który odbiera mi moją największą miłość.
Moje największe i jedyne szczęście. – pomyślał.
- Hanabusa chodź! – szatyn
promieniał szczęściem.
Aidou westchnął, podniósł się z
fotela i wyszedł z samolotu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz